Człowiek sukcesu
Aktor, którego rozpoznaje pół Polski. „Celebryta”, który uwielbia być w centrum uwagi. Człowiek, który zarabia pieniądze, robiąc to, co kocha. Czy to właśnie jest miarą sukcesu Piotra Swenda, który dzięki roli Maćka z „Klanu” stał się najbardziej rozpoznawalną w Polsce osobą z zespołem Downa? Jego siostra uważa, że to raczej zasługa jego niezwykłej umiejętności cieszenia się małymi codziennymi rzeczami..
Być, czy nie być aktorem
Marzyliście kiedyś o karierze aktorskiej, o związanej z nią sławie, o blichtrze i splendorze?
O tym, jak to z nimi jest, może opowiedzieć Wam Piotr Swend. Jego życie zmieniło się o 180 stopni, gdy miał 8 lat. To wtedy z dnia na dzień został aktorem w „Klanie” – najdłużej nadawanym, polskim serialu. Dziś 24 lata później, gra nie tylko w „Klanie”, ale też w Teatrze 21, a zdarza mu się też stanąć na deskach Teatru Powszechnego w Warszawie.
Wielbicielki i wielbiciele „Klanu” często zaczepiają go na ulicy albo w sklepie. Cieszą się ze spotkania, gratulują, proszą o autograf. Kiedyś na wakacjach rozpoznała go grupa kolonijna. Każdej osobie z osobna musiał dać autograf. Zajęło to z pół godziny, ale Piotrkowi bynajmniej to nie przeszkadzało. Każdemu złożył bardzo staranny podpis. Innym razem, gdy z wycieczką szkolną odwiedził Kraków, sprzedawcy z Sukiennic obsypali go smokami wawelskimi i tym podobnymi pamiątkami, których przywiózł do domu całe naręcze. Upominki przyjął z niekłamaną radością. Jest rozpoznawalny, ale sława mu nie ciąży. Przyjmuje ją z satysfakcją, jak każda prawdziwa gwiazda show-biznesu.
Połączeni niewidzialną więzią
W cieniu jego sławy i z dala od blasku reflektorów pozostaje siostra bliźniaczka Piotra. Joanna nie dzieli z nim niepełnosprawności, mimo że spędziła z nim 9 miesięcy w łonie matki. Od najmłodszych lat oboje są jednak ze sobą silnie związani. Joasia umiała porozumiewać się z Piotrusiem jeszcze zanim ten nauczył się dobrze mówić. Gdy po nieudanych akrobacjach w czasie „korektywy” musiała zabrać ją karetka, Piotrek bardzo to przeżywał, był bardzo przejęty i pisał do siostry listy do szpitala.
Dziś Joanna ma już męża i córeczkę, swoją pracę, swoje życie. Rodzeństwo nadal łączy wyjątkowa więź. Piotrek regularnie przyjeżdża do siostry w odwiedziny. Wtedy wspólnie oglądają filmy (najczęściej komedie romantyczne) i objadają się pizzą, rysują albo grają w Scrabble lub w inne planszówki. Życie każdego z nich potoczyło się inaczej. Można powiedzieć, że są od siebie różni, jak dwie skarpetki nie do pary. Ale i tak tworzą świetny tandem.
„Piotrek jest ulubionym wujkiem mojej córeczki. Ma zresztą talent łatwego nawiązywania kontaktu z dziećmi. Chętnie się z nimi bawi, a one równie chętnie do niego lgną. Myślał nawet o tym, żeby karierę aktora zamienić na pracę w przedszkolu” – relacjonuje siostra.
Życzliwość, która dodaje skrzydeł
Co według Joanny pozwoliło jej bratu znaleźć się tam, gdzie dziś jest? Przede wszystkim ogromna miłość i determinacja ich mamy. Mimo czarnych scenariuszy kreślonych przez lekarzy, mimo że w pojedynkę musiała opiekować się czwórką dzieci, nie poddała się nawet na chwilę. Inwestowała bardzo dużo czasu i pracy w rehabilitację Piotrka. Siostrze utkwiło na przykład w pamięci, z jaką wytrwałością i konsekwencją mama uczyła go czytać.
Ale na swojej drodze przyszły Lubicz spotkał też inne życzliwe osoby. Gdy razem z siostrą Joasią miał skończyć 7 lat nauczycielka, która już wcześniej znała ich rodzinę, utkała małą intrygę. Chciała przekonać mamę, aby posłała Piotrka do zwykłej, publicznej szkoły. Dzięki temu Piotrek i Joasia przez 8 lat chodzili razem do jednej klasy. To właśnie ta szkoła otworzyła Piotrkowi drogę do serialowej kariery. W jednej ze starszych klas uczyła się dziewczynka, której rodzice pracowali przy produkcji „Klanu”. Podpowiedziała im, że u niej w szkole uczy się chłopiec z zespołem Downa. Ktoś z telewizji przyjechał do szkoły, żeby zrobić szybki casting. Piotrek musiał nauczyć się i powiedzieć z pamięci kilka linijek tekstu. Próba wypadła pomyślnie.
Piotrek był też uroczym, ujmującym dzieciakiem, który szybko „kupił” sobie życzliwość ekipy „Klanu”. Inni aktorzy oraz ludzie zajmujący się produkcją serialu często musieli wykazywać się cierpliwością i wyrozumiałością wobec Piotrka, któremu niektóre rzeczy przychodziły trudniej lub zajmowały więcej czasu niż innym. Ale stworzyli mu na planie serdeczne, przyjazne środowisko, w którym mógł się realizować i rozwijać. Takich osób na jego drodze pojawiło się więcej. Na przykład animatorka warszawskiego Teatru 21, który dla grupy aktorów z zespołem Downa jest nie tylko miejscem, w którym mogą pielęgnować swój talent, ale też budują więzi z rówieśnikami. Dzięki życzliwości, z którą Piotrek spotkał się ze strony innych ludzi, jego przygoda z sagą rodziny Lubiczów, która początkowo miała skończyć się po kilku odcinkach, trwa do dziś.
Podwójne życie Piotra S.
Piotr może mówić o prawdziwym szczęściu. Jego rola w „Klanie” daje mu poczucie, że ma pracę, jak wszyscy inni. Jest też źródłem stabilnego dopływu pieniędzy, które może przeznaczać na rehabilitację. To też sposób na doświadczanie tego, co w realnym życiu nigdy mu się nie przydarzy. Z drugiej strony występowanie w „Klanie” nastręcza nowych problemów, dotyczących radzenia sobie z emocjami. Dla Piotra granica pomiędzy życiem a filmem często się zaciera. Gdy w serialu pojawiają się trudne emocje, przeżywa je naprawdę. Trudne sytuacje dla Maćka Lubicza, to realne cierpienie dla Piotrka Swenda.
To paradoksalne połączenie radości i cierpienia najlepiej widać w relacji Piotra z Natalią Antoszczak, odtwórczynią roli Martynki, serialowej żony Maćka Lubicza. Na planie wzięli ślub, wiodą wspólne małżeńskie życie, wraz ze wszystkimi jego wzlotami i upadkami. To spełnienie marzeń Piotra, który jest kochliwy, a zarazem romantyczny. Dla swoich wybranek pisze wiersze, maluje obrazy i wysyła im walentynki. Zawsze powtarza, że chce mieć kogoś, z kim mógłby dzielić życie.
W „realu” to niemożliwe, dlatego serial jest dla niego szansą, żeby przeżyć wydarzenia czy emocje, których nie doświadcza poza filmowym planem. Ale ta radość niesie ze sobą również zgryzoty. Jego serialowa partnerka Natalia Antoszczak w realnym życiu postawiła na innego wybranka. Piotrkowi trudno to zrozumieć i zaakceptować. Żyje serialową iluzją, a gdy kurtyna opada, nie może pogodzić się z tym, że Natalia-Martyna go odrzuca. Tłumaczenia, że serial to nie życie, nie zmieniają faktu, że te trudne emocje powracają.
Przepis na szczęście
Mimo tych trudności Piotr Swend jest człowiekiem szczęśliwym. Pewnie każdy z nas uważa, że odniósł w życiu sukces. Jego siostra bliźniaczka uważa jednak, że nie chodzi tu o sławę. Według niej brat jest szczęśliwy, ponieważ potrafi doceniać codzienność, realizuje swoje pasje i jest otwarty na drugiego człowieka.
„Granie w serialu i w teatrze daje mu satysfakcję, sprawia radość. Ale to nie jedyna jego pasja. Już kiedy skończył 18 lat, zaczął uczyć się grać pianinie. Świetnie mu idzie. Lubi grać ‘Odę do radości’, ale też piosenki Abby. To pokazuje, że nigdy nie jest za późno, żeby realizować swoje marzenia” – zauważa Joanna.
Piotrek, jak wiele osób z zespołem Downa, jest też niezwykle serdeczny i ciepły. Nie ocenia ludzi, nie przykleja im etykietek. Wprost przeciwnie – jest otwarty na wszystkich i lubi ludzi takimi, jakimi są. Zdarza mu się sprzeczać, na przykład z kolegą z teatru, ale wtedy następują przeprosiny, pojednanie i sytuacja szybko wraca do normy.
Oprócz relacji międzyludzkich i realizowania zainteresowań, źródłem szczęścia Piotrka jest też umiejętność cieszenia się małymi, codziennymi radościami. Wdzięczność za to, że może iść na spacer, albo spędzić czas z innymi. Wydaje się, że ta pogoda ducha jest jego naturalną cechą. Jakże przydałaby się ona każdemu z nas!
Otwartość kontra izolacja
Pandemia dała się w kość Piotrkowi tak samo, jak każdemu z nas. Dziś nagrania „Klanu” toczą się już z powrotem, ale zajęcia teatralne nadal odbywają się wyłącznie online. To co 2-3 razy w tygodniu było radością spotkania z innymi, dziś jest tylko namiastką widoczną na ekranie komputera. Dlatego w czasie izolacji osoby z zespołem Downa potrzebują przyjaciół bardziej niż wcześniej. Jak okazać im nasze wsparcie?
„Ludzie z zespołem Downa potrzebują normalnego traktowania. Chcą czuć się po prostu jak wszyscy . Gdy spotkasz jednego z nich, wystarczy zachowywać się tak jak zwykle, gdy poznajesz nową osobę. Osoby z zespołem Downa są towarzyskie, lubią rozmawiać. Nie ma się więc czego bać. Wystarczy traktować ich jak zwykłych ludzi” – radzi Joanna.
A do czego namawia rodziny osób z trisomią 21? Żeby nie bały się przeciąć pępowiny. Pozwolić swoim podopiecznym na możliwie dużą samodzielność. Bo im będą bardziej samodzielni, tym lepiej będzie im się żyło.